W czasach PRL, a dokładniej – za Gierka, propaganda sukcesu była chlebem powszednim, czymś całkowicie normalnym i codziennym. Lud słyszał o kolejnych rekordach wydobycia węgla, budowie "drugiej Polski" i rozwoju, który miał zapewnić im świetlaną przyszłość. Co ważne, nie była to tylko i wyłącznie technika manipulacyjna albo sposób na ujarzmienie tłumu. Ba! Była to swego rodzaju część życia ludzi zmuszonych do życia w tym drakońskim systemie – spotykano ją na ulicach, w sklepach, w zakładach pracy i tak dalej, i tak dalej. Był to doskonały sposób na utrzymanie się przy korycie. W takim razie – czy coś się zmieniło?
Obietnice bez pokrycia
Podczas „czerwonego” okresu w historii Polski w sposób co najmniej perfidny zakłamywano fakty. Komuniści robili z logiki swego rodzaju ulicznicę. Wmawiano ludziom, że „nowoczesne” fabryki będą teraz produkować więcej, szybciej i lepiej (cokolwiek miało to znaczyć). Często okazywało się jednak, że liczby były zawyżane, a jakość produktów pozostawiała wiele do życzenia. Centrala partyjna z ogromnym entuzjazmem mówiła o profesjonalnych planach gospodarczych, które miały stworzyć z Polski Ludowej potęgę na skalę Europy. No cóż – gdyby tak było, to obywatele nie musieliby stać całymi dniami w kolejkach i modlić się w ukryciu o dostępność podstawowych produktów spożywczych.
Zapowiadano również gigantyczne inwestycje, które miały zagwarantować wszechobecny dobrobyt. Jak to się skończyło? Gigantycznym zadłużeniem spłacanym przez pokolenia.
W 2023 roku rząd Donalda Tuska głosił, iż doprowadzi do odbudowy praworządności i poprawy jakości życia Polaków. Po latach działania w opozycji Platforma Obywatelska miała w swoich rękach szansę na zaprezentowanie nowego otwarcia. Ukazania się w lepszym, odświeżonym świetle. Wiele osób jednak spodziewało się (a w tym ja), że tak się nie stanie, ale mało kto spodziewał się, że jego działanie jeszcze bardziej pogorszy aktualne problemy naszego kraju. Spełniły się niemalże wszystkie najgorsze scenariusze – drastycznie wzrosło zadłużenie, szkoły zaczęły się wypełniać lewicową narracją, a ceny poszybowały w górę, niczym puszczony balonik z helem. Niektórzy politolodzy zauważają, że ogromna ilość deklaracji „uśmiechniętego rządu” przypomina kiełbasę wyborczą stosowaną przez Tuska już lata temu: ambitne na papierze, ale niemożliwe do zrealizowania w praktyce – dokładnie tak jak podczas rządów czerwonych spod znaku sierpa i młota.
Medialna narracja
Propaganda sukcesu za PRL nie mogłaby istnieć bez objęcia pełnej kontroli nad mediami. Czerwoni mieli monopol na przekaz informacji, a każda gazeta, program radiowy czy telewizyjny działały zgodnie z wytycznymi wydawanymi przez komunistycznych urzędasów i cenzorów. Stacje telewizyjne pokazywały wyidealizowany obraz rzekomo rozwijającego się kraju, a radia i gazety wręcz prowadziły wyścig w wychwalaniu partii rządzącej. Stosowano zmowę milczenia wobec wszelkich problemów i trudności, takich jak brak towarów w sklepach czy nieefektywne plany gospodarcze.
Był to w pewnym sensie teatr, w którym każda przekazywana historia-informacja była odpowiednio wcześniej wyreżyserowana, by wywoływać odpowiednie emocje i przekonywać, że (tfu!) komunizm to droga, prawda i życie. Była to próba stworzenia alternatywnej rzeczywistości w głowach widzów, czytelników czy słuchaczy. Media nie były więc źródłem informacji, lecz narzędziem manipulacji, które miało kształtować postawy społeczne i wzmacniać mit o nieomylności partii, która „zawsze zadba o swój kraj”.
Powrót Tuska na arenę rządową nie udałby się, gdyby nie przychylność części „niezależnych i obiektywnych” mediów, takich jak TVN, Gazeta Wyborcza czy Onet. To one zagwarantowały mu windę z parteru zwanego opozycją prosto na najwyższe piętro, czyli Radę Ministrów. Zaraz po objęciu rządów Tusk zajął się wrogim przejęciem TVP, które – jak mówił – powinno zostać niezależne od władzy. Oczywiście tak się nie stało. Z pracy wyrzucono prawie wszystkich dziennikarzy, redaktorów oraz pracowników obsługi, a następnie na ich miejsce „wstawiono” propagandystów z prywatnych mediów. Narracja, która wcześniej była pro-PiSowska, została zastąpiona narracją „uśmiechniętą”, która idealizuje rząd. Immer mehr Ähnlichkeiten, Herr Tusk… (pol. „Coraz więcej podobieństw, Panie Tusk...”)
Hasła zamiast konkretów
W PRL dźwięczne hasła i frazesy stanowiły fundament propagandy sukcesu. Bez nich komuniści nie mogliby utrzymać władzy w swoich czerwonych łapskach. Miały one budować entuzjazm i wręcz miłość do rządzących, tym samym robiąc sieczkę z mózgu. To właśnie te proste, chwytliwe slogany miały zmobilizować społeczeństwo i narzucać sposób myślenia. Co ważne i warte podkreślenia – w większości nie miały one nic wspólnego z rzeczywistością. Niezwykle śmiesznym przykładem tego zjawiska może być obrzydliwe hasło „ZSRR – obrońca pokoju, przyjaciel dzieci”. Na tle rzeczywistości historycznej takie sformułowanie brzmi jak ponury żart. Związek Radziecki, zamiast bronić pokoju, przez dziesięciolecia eksportował rewolucję i wywoływał konflikty zbrojne na całym świecie – od Afganistanu, przez Węgry, aż po „interwencje” w Europie Wschodniej.
Rząd Donalda Tuska czerpie pełnymi garściami od komunistów i ich taktyk również w tym kontekście. Przypomnijmy sobie jego złote (a może bardziej… czerwone?) słowa sprzed paru miesięcy. Przypomnijmy sobie, jak z dumą krzyczał „Szczęśliwej Polski już czas!”. Przypomnijmy sobie, jak lewicowe media powtarzały hasło „Polska w naszych sercach”. Zaraz po wyborach i zaprzysiężeniu rządu przekonaliśmy się, że Tusk – klasycznie już – kłamał, a z jego sloganów nic nie pozostało.
Dzisiejsza bezpieka nie nosi już smutnych garniturów i nie działa po ciemku. Przybiera uśmiechniętą twarz, ubrana w garnitur PR-owców, dbając o to, byśmy nie poczuli ciężaru knebla, który zaciska się na naszej wolności. Na zakończenie warto sobie zadać pytanie, czy społeczeństwo będzie na tyle silne, by oprzeć się uśmiechniętej bezpiece, która już niedługo może zapukać do drzwi praworządności? Czas pokaże, ale historia mówi jasno: czujność to podstawa.